W ten słoneczny, sobotni poranek przy gorącej kawie, sięgnęłam po dość stare wydanie gazety Moc mózgu, w którym omawiany jest „syndrom oszusta”. Artykuł wywarł na mnie spore wrażenie, dlatego chciałabym się z wami podzielić kilkoma wnioskami. Zanim jednak o wnioskach, wyjaśnię może, czym jest „syndrom oszusta”.
Syndrom oszusta jest to nieprzyjemne poczucie, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy i kompetentni w obszarze naszej pracy zawodowej. Uważamy, że wszystko, co osiągnęliśmy — pozycja, wykształcenie, zdobyte dyplomy nie należą się nam. Nie jesteśmy wystarczająco dobrzy, a wszelkie osiągnięcia są „przez przypadek”. Syndrom oszusta nie odnosi się żaden sposób do prawdy. Jest to nasze wewnętrzne przekonanie, które powoduje w nas niepewność i niechęć do samych siebie.
Badania prowadzone przez 10 lat na grupie studentów medycyny wykazały, że syndrom oszusta odczuwała aż 1/3 badanych. Co szczególnie ważne, syndrom rozkładał się nierównomiernie między płciami, gdyż dotknął niemal 50% kobiet i zaledwie 24% mężczyzn.
W zasadzie nie jest to dziwne, że aż 50% kobiet uznaje, że nie zasługuje na pozycje, które osiągnęły. Oczywiście wynika to z wielu lat historii, a także przez pozycję kobiet, które do dzisiaj muszą walczyć o równe traktowanie – choćby na poziomie płac. Kobiety o wiele częściej muszą mierzyć się ze stereotypami, które mówią, że najlepiej odnajdą się jako opiekunki domowego ogniska oraz rodzicielki. Nasza pozycja w świecie biznesu czy nauki przez wiele osób jest podważana, no i niestety same sobie również to robimy. A właściwie robią to nam wewnętrzne głosy, które obniżają poczucie własnej wartości.
Wróćmy jednak do stereotypów. Wyobraźcie sobie teraz doktora. Kto pojawia się w waszych głowach? Czyżby mężczyzna w średnim wieku, w śnieżnobiałym kitlu i ze stetoskopem powieszonym na szyi? Badania pokazują, że lekarze, którzy odbiegają od wizerunku stereotypowego specjalisty – lekarza, stojąc przed lustrem, czują się gorsi niż ci, którzy są idealnymi przedstawicielami tego właśnie wzorca.
Podkreślam, że to dotyczy obu płci, jednak kobiety dodatkowo muszą mierzyć się ze stereotypami płci. Nawet w nazwach pozycji zawodowych! Wielu z nas uparcie stosuje stanowiska zawodowe, zwłaszcza te wyższego szczebla, w wersji męskiej! Dlaczego chętniej mówimy wykładowca, doktor, psychiatra, dyrektor, menadżer? W ten sposób, w kobietach utrwala się poczucie, iż są niewystarczające, a wchodząc w rolę dyrektora (a raczej dyrektorki!), to tak naprawdę zajmują stanowisko, które „należy się” mężczyźnie. Bo to w końcu on lepiej się do tego nadaje. Bo lepiej zarządza, ma wyższe kwalifikacje, wiedzę. Czyżby? No właśnie nie!
Jeśli do tej pory nie spotkałeś_aś się z tym pojęciem, to pozwól że wyjaśnię. Feminatywy to słowa lub wyrażenia, które odnoszą się do kobiet lub kobiecych ról i zawodów, i są używane jako odpowiedniki dla maskulinatywów, czyli słów lub wyrażeń, które odnoszą się do mężczyzn lub męskich ról i zawodów. Celem używania feminatywów jest promowanie równości płci i ujednolicenie języka, aby uniknąć dyskryminacji i uprzedzeń wobec kobiet. Przykłady feminatywów to np. "lekarka" jako odpowiednik dla "lekarza", "dziennikarka" jako odpowiednik dla "dziennikarza".
Feminatywy nie są czymś złym. Nie są też wymysłem współczesnych feministek. Na koniec chciałabym wam serdecznie polecić genialny wykład Macieja Makselona, który szerzej wyjaśnia, dlaczego feminatywy powinny być stosowane w życiu codziennym i biznesie.
Mam nadzieję, że ta moja przydługa wypowiedź zainspiruje was i zachęci do przemyśleń!